niedziela, 30 stycznia 2011

Delta Orinoko

24.01.2011
                Kolejny dzień to powrót, tym razem z nurtem rzeki,  łódź musieliśmy przepychać zaledwie kilka razy więc  dałem odpocząć obolałym stopom. Po powrocie do Canaimy czekał już na nas samolot na powrotny rejs do Ciudad Bolivar. Kolejną noc spędziłem w tym mieście przed zachodem słońca udałem się na spacer wzdłuż wybrzeża rzeki Orinoko, zachód słońca nad rozpościerającym się nad rzeką mostem lustrował klimatyczny pejzaż. U wybrzeża stały kolejki ludzi czekających na łódź  transportującą na drugi brzeg rzeki. Wracając do hotelu postanowiłem zjeść iście południową kolację, nauczony doświadczeniem z Brazylii i Karaibów zakładałem, że w Wenezueli również życie rozpoczyna się po zachodzie słońca…Jak wielkie było moje zdziwienie gdy już o 18.30 wszystkie bary, restauracje ,sklepy zostały pozamykane a ulice zaczęły pustoszeć. Wiedziałem, że Jest to najniebezpieczniejszy kraj na kontynencie i widocznie mieszkańcy w ramach profilaktyki antyrozbojowej wolą unikać nocnego stylu życia.
Zapytałem recepcjonistę gdzie mogę kupić coś do jedzenia? Wskazał trzy przecznice dalej, zaznaczając że jak pójdę na pewno mnie okradną…Pragnienie było silniejsze…. Wróciłem jednak cały i zdrowy.
 28.01.2011
Spotkałem życzliwych Indian…
                Północno-wschodnia Wenezuela to miejsce, gdzie cywilizacja dopiero dociera do niektórych społeczności, tu żyją ludzie dla których czas biegnie wolno a może nawet się zatrzymał…Delta Orinoko zwana również Amacuro od nazw największych rzek łączących się nawzajem, to druga po Amazonce największa delta na świecie. Teren ten jest dość wyobcowany z powodu bardzo ograniczonej sieci dróg lądowych, jedynym dostępnym transportem są łodzie w śród wielu szlaków rzecznych.
                 Wybrałem się tam by zobaczyć przebogatą faunę tych terenów oraz  spotkać prawdziwych Indian Warao. To pierwotni  mieszkańcy tej krainy, nazywani „ludem łodzi” żyją w małych, wielopokoleniowych rodzinnych klanach, mieszkając w drewnianych domkach na palach u  wybrzeża rzek, korzystają z tego co oferuje im natura, głównie ryb, juki, manioku, przemieszczając się małymi łódkami canoe.
                Z miejscowości Tucupita gdzie kończy się droga lądowa płynąc przez kilka godzin łodzią dotarłem do jednej z osad. Zachwyciła mnie życzliwość Indian, ich spokój, w rozmowie zapytałem się czy ktokolwiek z mieszkańców jest nerwowy. Zaprzeczenie z uśmiechem na twarzy utwierdziło mnie w przekonaniu że geny i nierozerwalny kontakt z naturą wpływają na wewnętrzny spokój tych ludzi. Kolorowe ubrania porozwieszane na sznurkach, mężczyźni leżący  w hamakach, dzieci pluskające się w rzece i pozujące chętnie do zdjęć,  tworzą malownicze miejsce oderwane zupełnie od cywilizacji. Ktoś zapytał mnie z jakiej osady przybywam…Powiedziałem Polonia pokazując Regionalną Gazetę Słowo Podlasia, że będę rozpowszechniał ich osadę we własnym regionie.
                 Trzeba się śpieszyć by zobaczyć jak żyją Indianie Warao, gdyż jest ich zaledwie 23 tyś. I każda wizyta gringo czyli turystów powoduje wymieranie lokalnych tradycji, coraz większa ilość butelek, puszek zaśmieca ich ekosystem, gdyż brak osób mogących zabrać zużyte opakowania, posiadają już telewizję, prąd z generatorów, przyrzeczne szopy zamieniają się w sklepy, postępująca komercjalizacja turystyki niszczą to, co leży u źródeł natury i niedługo Indian zobaczymy w książkach  historii…
                Kilka dni i nocy spędzonych z dala od zasięgu telefonii komórkowych, zgiełku miast, oglądając piękno przyrody, małpy, pająki, tukany, papugi, dziesiątki innych ptaków, łowiąc piranie, słysząc rechot świerszczy i żab przynosi doświadczenie nieporównywalne z żadnym innym.
29.01.2011
                  Czekając na dworcu autobusowym w Maturin  podłączyłem telefon do pobliskiego gniazdka, zająłem się pisaniem relacji…chwila mojej nieuwagi zakończyła się utratą telefonu…Na szczęście posiadam drugi i kradzież ta nie utrudni mi kontaktu z rodziną, jednakże sytuacja ta utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, iż nawet na chwilę nie można stracić czujności bo w tym kraju kończy się to dość tragicznie…Na pocieszenie przypomniała mi się dość komiczna sytuacja rodem z wenezuelskiej telenoweli opowiedziana przez grupę poznanych tutaj Polaków będących jej świadkami…”Kobietę  jadącą autobusem wymalowaną dość krzykliwym, różowym makijażem goni  na motorze mąż blokując autobus, wskakuje wyrywając jej walizkę i zarzuca, że jedzie do kochanka. Kobieta krzyczy medico, medico(że do lekarza) mąż nie daje wiary jej słowom, dopiero wtrącający się kierowca twierdzi, że żona jedzie odwiedzić córkę do pobliskiego miasteczka. Mężczyzna odpuszcza wyskakując z autobusu  i grupa Polaków  spotyka owego mężczyznę pocieszającego się pijąc piwo pod pobliskim sklepem”
O godz 17.30  wsiadam do autobusu prze de mną 20 godzin jazdy na drugi koniec Wenezueli…

Zdjęcia z Canaimy








niedziela, 23 stycznia 2011

Caracas, Ciudad Bolivar, Canaima

21.01.2011
        Jestem w samolocie w trakcie drogi nasuwają się refleksje, pytana…Co mnie spotka w Ameryce Południowej? Zakładałem, że wyjazd ma dać mi możliwości głębszego poznania siebie i ludzi żyjących na innym kontynencie, nie jest łatwo wyjeżdżać gdy zostawia się rodzinę…kochającą żonę, małego ,zaczynającego dopiero mówić synka. Teraz miłość i tęsknotę mierzę w tysiącach kilometrów które nas dzielą. Ci samotni podróżnicy w tej kwestii mają znacznie łatwiejszą drogę, sam podjąłem decyzję o wyjeździe więc dywagacje są tu nie na miejsu.
Caracas… tegoż samego dnia
                Wylądowałem, natychmiast obstępuje mnie grupa naganiaczy pytających o taxi lub wymianę gotówki. W Wenezueli zostały zlikwidowane kantory i obecny jest czarnorynkowy kurs dolara, który jest średnio dwa razy większy od bankowego, jednakże jest to nielegalne i dreszcz przechodzi przez całe ciało gdy mężczyzna w mundurze chce z ze mną dokonać transakcji, podpuszczenie czy korupcja? Ryzykuję, bez tego nie ma przygody! Po długich negocjacjach dostaję 8,1 Bolivara za 1 dolara. Spotykam parę Polaków razem bierzemy lokalne taxi, jest to czarny terenowy SUV, którym za 30$ jedziemy na przystanek autobusowy Rodovaria. Kupuję bilet na ostatni kurs do Ciudad Bolivar, miasta leżącego na południu Wenezueli. Uff są to ostatnie bilety, gdyż na dwa poprzednie rejsy zostały wyprzedane. Nieciekawa wydawała się perspektywa szukania nocą noclegu w jednym z najniebezpieczniejszych miast świata. Dobrze utkwiły mi w pamięci statystyki, że ginie tu ok 500 osób miesięcznie i nie trudno tu zostać obrabowanym czy pozbawionym życia… Czekam kilka godzin i jadę nocnym kursem, w autobusie klimatyzacja schładza do 10 stopni, przydaje się ubranie termiczne, czapka, rękawiczki, mimo to po 10 godzinach jazdy czuję się niczym mrożonki z Hortexu. Na szczęście nie przydarzyła się żadna kontrola Gwardii Narodowej, które to penetrują autobusy kilkakrotnie w ciągu nocy, nierzadko okradając turystów.
22.01.2011
                Poranek w docelowym Ciudad Bolivar wita mnie gorącym dusznym powietrzem, miasto położone jest nad potężną rzeką Orinoko, zawdzięczając swą nazwę wielkiemu narodowemu bohaterowi Simonowi Bolivarowi. Zaglądam do pobliskiej agencji turystycznej i po targowaniu wykupuję tour do Salto Angel- najwyższego wodospadu na świecie. Wodospad znajduje się w Parku Narodowym Canaima i nie jest możliwe zobaczenie go bez przewodnika, Salto Angel jest częścią 700 kilometrowego pasma gór stołowych noszących magiczną nazwę tepui, to one zainspirowały Artura Conan Doyle’a twórcy powieści o Sherlocku Holmsie do napisania Zaginionego Świata, który z kolei  był fundamentem scenariusza filmu Jurassic Park.
Wyruszyłem na trzydniową wyprawę by samolotem, piechotą i łodzią dotrzeć do stóp wodospadu. Za godzinę od przyjazdu siedzę już w pięcioosobowej Cessnie i podziwiam piękne widoki Gran Sabany oraz góry Tepui, już sam lot małą awionetką jest nie lada przeżyciem…Lądujemy w Canaimie małej trzytysięcznej wiosce odciętej od świata, gdyż nie prowadzi do niej żadna asfaltowa droga. Wszelki transport jest wyłącznie lotniczy. Canaimę zamieszkują Indianie Pemon, których plemię w całej Wenezueli liczy zaledwie 26 tyś. Po obiedzie i zostawieniu bagaży w jednej z posad wyruszamy łodzią, następnie treking nad pobliskie wodospady Salto Ucaima, Golondria i Hacha, widoki przepiękne a sama możliwość przejścia pod jednym z nich zapierająca! Strugi wody spadające na moje plecy są niesamowitym relaksem, masaż wodny obmywa wszelkie zmęczenie po podróży. Następnie godzina relaksu na pobliskiej plaży z kąpielą pod wodospadem takiego spotkania z naturą nie da się niczym zastąpić… U brzegu rzeki biegają indiańskie dzieci grając w berka  a pobliskie matki piorą ubrania w przyniesionych wiadrach. Widok dla nas archaicznych czynności wzbudza we mnie prawdziwy podziw.
23.01.2011
                Następnego dnia o świcie wyruszamy łodzią pod Salto Angel, podróż trwa 8 godzin, momentami jest to prawdziwy rafting, ze względu na porę suchą kilkadziesiąt razy zmuszeni jesteśmy do przepychania łodzi przez płytkie koryto rzeki, które momentami miało zaledwie pół metra. Wtedy natura pokazała nade mną swoją wyższość! Podczas jednego z pierwszych przepychań łodzi o ostre, kamieniste dno pękły mi oba sandały, dalej zmuszony byłem stąpać po kamienistym dnie na boso, ból przekraczał granice mojej wytrzymałości, głośno wzdychałem by powstrzymywać się od wrzasków, wmawiałem sobie że jest to tylko zamierzony masaż stóp. Po wielkim wysiłku dotarliśmy na miejsce, gdzie czekał jeszcze urwisty godzinny trekking pod wodospad. Jednak widok strumienia wody spadającego prosto z nieba (979m) pozwolił zapomnieć o wszelkich niedogodnościach. Relaks i adrenalina wywołana kąpielą pod najwyższym wodospadem świata sprawiły że czułem się kimś niezwykłym…
                Noc spędziłem śpiąc w dżungli, hamak po raz kolejny zastąpił najbardziej wygodne łóżko i tylko pieczony na ogniu kurczak dając sytość uspokoił mnie by zasnąć po tak emocjonującym dniu.

niedziela, 16 stycznia 2011

zdjęcie portretowe by nie być anonimowym

Miesiąc w Ameryce Południowej już a kilka dni wylot

Tak, termin się zbliża za 5 dni wylatuję do Caracas... Miałem ponad pół roku by przygotować się do pierwszej w sumie najdłuższej dla mnie, miesięcznej  i co najważniejszej singlowej podróży.A ten czas przeleciał jak jeden dzień. Plan mam... ogólny, napięty, trzy kraje: Wenezuela, Kolumbia, Ekwador, wszystko wybiórczo, może to nie najlepszy pomysł ale jestem zachłanny, głodny poznania choć namiastki nowego kraju.Czy jestem jednym z tych co zwiedzają świat na akord? Myślę, że nie ale poznałem zaledwie znikomy jego procent i i gdy będę miał wyrobione zdanie o kraju, kontynencie, wtedy zacznę eksplorować go w dość szczegółowy sposób.
Czytałem wiele blogów, świetna rzecz pomagają wytczyć podobne szlaki, dają powera do poznawania świata, skoro oni mogą to ja też...Blogi są też źródłem wielu cennych informacji, dlatego chcę dołożyć małą cegiełkę może i jak komuś pomogę! Stąd  pomysł na mój blog..... mam nadzieję że was zainteresuje a mój często słomiany zapał nie spali się na panewce...Zapraszam...
Ogólny plan:
1)Wenezuela: Caracas-Cuidad Bolivar- Salto Angel(Priorytet podróży)-Delta Orinoko 3 dni w Dżungli
2)Kolumbia: Merida  i Próba zdobycia Pico Boliwar5007m w ok 3 dni
3)Klolumbia: Merida-Cucuta-Bogota- Popayan- wykopaliska San Augustin
4)Ekwador: Quito  i okolice Cotopaxi
5)Wyspy Galapagos
Powrót:
Popayan-Cartagena-Santa Marta-Maicao-Maracaibo Coro -Caracas
Fundusze ograniczone czasu mało ale mam nadzieję że będę miał czas i okoliczności by się z Wami podzielić przeżyciami ... a mój charakter zobligowujący mnie do spontanicznych zachowań zmotywuje mnie do szczegółowego planu zapewne w samolocie do Caracas...Jeszcze raz Zapraszam