sobota, 26 lutego 2011

Ekwador cz 2

Bazar Sqilasili

Bazar Squilasil

Sprzedawczyni na straganie Sqilasili

Jeziero w kraterze wulkanu


Pomnik Równika Mital del mundo

Wulkan Cotopaxi

Wulkan Cotopaxi

Roślinność w Parku Narodowym Cotopaxi

Otovalo

Magia w Otovalo

Bazar w Otovalo

Otovalo

Bazar w Otovalo

Żebraczka Quito

czwartek, 24 lutego 2011

Popayan, Santa Marta, Wenezuela

14.02.2011
 Noc i dzień upłynęły w morderczej gonitwie z czasem, pięciokrotnie zmieniałem autobus. Jak przypuszczałem granica ekwadorsko- kolumbijska otwarta jest od 6 rano, już pół godziny przed czasem czekam zniecierpliwiony na pieczątki w paszporcie. Wracam do Ipiales w trakcie drogi mijam  kolejne bilbordy z listą najbardziej poszukiwanych szefów mafii kokainowej, z wielomilionową nagrodą za jakiekolwiek informacje na ich temat, na tablicach widnieją przekreślone wizerunki schwytanych bossów. Listy gończe widnieją w wielu miejscach, na każdym lotnisku w Kolumbii, dają informację jak rząd walczy ze zorganizowaną przestępczością. Odczuwa się to również na ulicach, gdzie pełno jest policji tej praworządnej , nieskorumpowanej jak w Wenezueli. W San Agustin i na lotnisku w Bogocie maiłem możliwość rozmowy z funkcjonariuszami policji i zrobili na mnie duże wrażenie, otwartych wykształconych ludzi. W Ipiales o 7 rano mam autobus do Papayan, który jak podaje sprzedawca biletów ma jechać 7 godzin,  więc powinienem na godzinę przed czasem dotrzeć na lotnisko, pojawia się powściągliwy uśmiech na mej twarzy. Jeszcze nie wiedziałem jak nerwowa, pełna irytacji podróż mnie czeka… Po  ponad dwóch godzinach jazdy docieramy do Pasto gdzie autobus robi postój na pół godziny, wtedy dowiaduję się że przed nami jeszcze 6 godzin jazdy więc na pewno nie zdążę, wyskakuję z autobusu szukam innego, szybszego lub wieloosobowe taxi, niestety mają komplet. Jadę mniejszym autobusem który ma jechać  5 godzin, podróż upływa wolno, siedzę jak na szpilkach, otwarte okna przy mojej gorączce to jak gwóźdź do trumny, nagle w połowie drogi wszyscy wysiadają idąc do przydrożnej restauracji na obiad, mało nie wyjdę z siebie…Wszyscy ze spokojem delektują się dwudaniowym obiadem. Poddaję się, nie mam wpływu na resztę ludzi powoli godzę się, że nie zdążę na lot.                                                                                                                               Dotarłem na 15.30 w górze widząc startujący samolot. Zdążyłbym gdyby kierowcy nie zechciało się zrobić przerwy na obiad! Mam dość mentalności ludzi z Ameryki Południowej , którym nigdy nigdzie się nie spieszy, którzy nie wiedzą co to punktualność , za cel mają aby sprzedać bilet, obligatoryjnie zaniżając czas podróży! Na lotnisku kolejna skrajność, wściekły podchodzę do okienka obsługi , tu niespodzianka zmieniają mi termin lotu bez żadnych problemów na następny dzień( co w Europie jest nie do pomyślenia).Biorę głęboki oddech ,spotyka mnie trochę szczęścia w nieszczęściu, mam czas by kilka godzin poleżeć w łóżku, i zwiedzić najbardziej zachowane i najpiękniejsze kolonialne miasto w Kolumbii.
15.02.2011
                Papayan przyciąga swoją gościnnością, spokojem i czystością. Na przestrzeni  XX w kiedy wiele kolumbijskich  miast wkraczało na drogę modernizacji i industrializacji, Popayan zdołało zachować swój kolonialny charakter. Przeżyło też trudne chwile gdy w 1983r nawiedziło je trzęsienie ziemi. Prace renowacyjne trwały żmudne 10 lat jednak efekty  zaskoczyły nawet ich twórców. Miasto tworzy dziesiątki prostopadłych ulic o dwóch nazwach Carrera i Calle zmieniają się tylko liczby od 1 do 24.Wszędzie widnieją białe, parterowe budynki z zielonymi okiennicami i dachami z ceglanej dachówki. Jak każde miasto Papayan również,  posiada centralny Park Caldas pełen zieleni, gołębi, pucybutów, największe wrażenie robi fotograf posiadający muzealny już sprzęt z lat chyba 40-tych (duże metalowe pudło), w parku postawił pluszowego konika i zachęca przechodniów do fotografii. Klimat niczym z filmów z Charlie Cheplinem. W dzisiejszych czasach coraz trudniej znaleźć miejsce gdzie czas jakby się zatrzymał, często szukamy skansenów by choć na pewien czas znaleźć się niedzisiejszym świecie ,  Popayan jest jednym z nich…
16.02.2011
                Dotarłem do wybrzeża Morza Karaibskiego z Santa Marty jadę do małej  rybackiej wioski Taganga. Wszystkie hotele pękają w szwach, znajduję jednak drogi  lecz pięknie położony  zaledwie 5 metrów od morza. Widok  i na zatokę i szum fal rekompensuje dotychczasowe trudy podróży. W wiosce pełno jest rybackich łodzi, restauracje do późnych godzin nocnych tętnią karaibskim życiem, mimo to jest cicho, spokojnie z dala od gwaru samochodów, to idealne miejsce na odpoczynek.
17.02.2011
                Czas wracać do Wenezueli, do Caracas skąd mam powrotny samolot. Powoli  moja podróż  dobiega końca. Jadę do miejscowości Mocoa gdzie po noclegu rano wynajętą wieloosobową taxi przekraczam granicę do najbliższego dużego miasta w Wenezueli Maracaibo .Podróż kilkudziesięcioletnim chevroletem znanym z filmów” Grace” trwa ponad 4 godziny, wiodąc drogą przypominającą krajobraz po bombardowaniu.Kilkakrotnie asfalt kończy się i widnieje dwumetrowy dół wielkości autobusu objazd jest polną wyboistą drogą, podróż nocą na tym odcinku jest po prostu niemożliwa. Na odcinku 50km  dziewięciokrotnie legitymowało nas wojsko, dokoła pełno śmieci, które wyrzucane są z jadących samochodów przez okno. Jadąca ze mną wenezuelska rodzina kilkakrotnie coś wyrzucała jakby to była normalna sprawa. Z Maracaibo jadę nocnym autobusem do Caracas,14 godzinna podróż dostarcza kolejnych dość „ odmiennych” wrażeń…Pięciokrotnie wszystkich pasażerów piętrowego autobusu legitymuje wojsko, w tym dwa razy karząc wszystkim wysiadać, odbierać z luku bagażowego  torby i ustawiać się w kolejce do indywidualnych przeszukań…Precedens trwał około godziny a widok zaspanych o północy matek z kilkumiesięcznymi dziećmi na ręce, trzymającymi w drugiej torbę, stojących w kolejce do przeszukań wołał o pomstę do nieba. W równie wielką irytację wprawia widok kilkudziesięciu żołnierzy, urzędników bawiących się telefonami komórkowymi w trakcie służby rzecz jasna. Bardziej zasłużyliby się dla kraju sprzątając wszechobecne śmieci.  Nie wiem za co 60 % społeczeństwa wenezuelskiego popiera Hugo Chaveza, czyżby lubili takie komedie, taka jest polityka w Wenezueli! Nad ranem kolejnego dnia dojeżdżam do Caracas, z okna zwiedzam miasto, które w centrum robi dobre wrażenie. Pełno zadbanych ulic, piętrzących się wieżowców. Caracas leży w dolinie a na jej wzgórzach, na obrzeżach rozciągają się olbrzymie połacie faveli(małych domów, budowanych przez biedotę), jest ich niezliczona ilość, chyba najwięcej w całej Ameryce Południowej. Teraz rozumiem dlaczego jest to tak niebezpieczne miasto, każdy z nich szuka ”źródła dochodu” … Na Lotnisku kolejny absurd , kolejne przeszukanie mimo standardowych restrykcji.  Gdy bagaż jest już nadany w samolocie wojsko wybiera kilkanaście bagaży do przeszukania, jednym z nich był mój zafoliowany dla bezpieczeństwa plecak. Kręcąc głową na znak dezaprobaty cieszę się, że wracam do Europy, Polski, cywilizacji…
Wypadałoby podsumować podróż…Zobaczyłem pokaźny kawałek Ameryki Południowej .        Ekwador zapamiętam jako kraj pełen wulkanów i tradycji. Nie wiem gdzie jeszcze na świecie tak pięknie ludzie starzy i młodzi wtapiają w XXI wiek tradycyjne ubiory, podkreślając tym swoją odrębność, lokalną przynależność i prawdziwy patriotyzm.                                                                                              Kolumbia to kraj pięknych, urodziwych ludzi. W chwili obecnej reprezentuje chyba najwyższy poziom socjalno-ekonomiczny, ulice są czyste, rząd robi wszystko by obywatele i przyjezdni czuli się bezpiecznie i to się czuje! Pomysły że to kraj pełen przestępczości to już stereotypy, ona istnieje jednak nie jest odczuwalna dla szarego obywatela lub turysty. Kraj ten ze względu na ludzi, poziom życia i czystość zyskał moją największą sympatię.                                                                                                              Wenezuela to piękny kraj posiadający chyba najpiękniejsze krajobrazy na kontynencie, jednak polityka , socjalistyczny ustrój, wpływa na mentalność ludzi a przecież to ludzie tworzą kraj, wszechobecne, bezsensowne wojsko, śmieci, powodują, że mam niedosyt, polityka  uwstecznia ten kraj a mogłaby to być kraina mlekiem i miodem płynąca.
                 Z największym sentymentem będę wspominał wyprawę w Andy, to tam naprawdę poznałem siebie, pokonywałem słabości ,był to czas refleksji i wniosków. Spotkałem wielu życzliwych i oryginalnych ludzi. W pamięci pozostanie mi  radosny Brazylijczyk który na 50-te urodziny zafundował sobie samotna podróż autem po Ameryce Południowej, mało tego jego żona i syn podróżują również ale oddzielnie, widocznie nie tylko ja czasami potrzebuję samotności. Ten radosny człowiek stanowił kontrast do „wiecznie narzekających smutasów” z Polski. Przeżyłem kilka przygód i trudności jak naprawdę ciężka choroba, ale to dobrze bo teraz naprawdę znam realia prawdziwej samotnej podróży.                                                                                                                                                                          Zwiedzone kraje obrazują mentalność zamieszkujących ich ludzi, którym się nigdzie nie spieszy,”maniana” to ulubione słowo znaczące szeroko pojęte rano , jutro, w bliżej nieokreślonej przyszłośći .Ludzie z południa nie wiedząco to punktualność, kult pracy jest równorzędny z odpoczynkiem a potrzeba życia w czystym ,pozbawionym śmieci, podwórku, mieście ,kraju nie jest istotna w ich życiu. Dla mnie są to negatywne wnioski z podróży ale co jest bardzo ważne poznając inne kraje można docenić kraj w którym my mieszkamy. Często narzekamy że tak wiele brakuje nam do Europy Zachodniej, że rządy są nieskuteczne, tak to prawda zawsze mogło by być lepiej, taką mamy historię ale czasy wojsk na ulicach mamy dawno za sobą . Nasz poziom życia, rządów, kultury, mentalności, czy nawet  kuchnia, jest dla Ameryki Południowej snem i  jeszcze wiele czasu upłynie by mogli choć trochę nam dorównać. 
                Dziękuję Redakcji Słowa Podlasia za promocję, dzięki której mogłem się podzielić z tak dużą rzeszą czytelników.
                Drodzy  czytelnicy mam nadzieję, że z przyjemnością śledziliście moją podróż i była ona zachętą do odkrywania nowych  ludzi i miejsc. Pamiętajcie o jednym aby poznawać świat to tak naprawdę trzeba mocno chcieć reszta krok po kroku wyklaruje się sama…Wiele osób twierdziło, że jestem odważny, podróżowanie w rejony gdzie panuje pokój nie wymaga odwagi , jedynie chęci! Mam nadzieję, że choć dla kilku z was przetarłem szlaki i może spotkamy się podczas kolejnej podróży…

Zdjęcia Ekwador cz 1

Krawcy z Otovalo

Bazar warzywny w Sqilasili

Kobieta spotkana na drodze do Pululhua

WioskaPululhaua w kraterze wulkanu


Wystawa w Muzeum Mital del Mundo

Magia na równik, woda spływa bez wirowania

Magia na równiku

Bazylika w Quito

Uliczna artystyczna rodzina, Quito

Kochające się małżeństwo ,Quito

Kościół Św. Franciszka Quito

Plac w Klasztorze Św Franciszka Quito

sobota, 19 lutego 2011

Kolumbia i Ekwador

04.02.2011
 Witaj Kolumbio!
Rano o 2.30  przez San Cristobal wyruszam do Kolumbii, niestety zamówiona wczoraj taksówka nie pojawiła się …Nie wszystko w Wenezueli jest takie piękne, czas nagli ruszam piechotą na poszukiwanie środka transportu, na szczęście trafiam na dworzec na czas.  Po sześciu godzinach docieram do przygranicznego miasteczka, prywatnym samochodem jednego z naganiaczy przekraczam granice do miejscowości Cucuta skąd mam samolot do Neivy miejscowości oddalonej zaledwie 4 godziny od słynnych wykopalisk w San Agustin.
                Kolumbia kojarzy się z produkcją i przemytem kokainy, porwaniami dla okupu, zorganizowaną przestępczością , tak rozpowszechnianymi w hollywoodzkich filmach, wiem że są to stereotypy i nie jest tak niebezpiecznie a rzeczywistość zweryfikuje podróż.                                                     Już po przekroczeniu kolumbijskiej granicy widać odmienny styl, poziom życia mieszkańców. Podczas przesiadki w Bogocie, na lotnisku wrażenie robi niezwykła uroda, klasa kolumbijskich kobiet, mam nadzieję, że żona  nie jest świadoma urody tej społeczności… Zmęczony około północy docieram do miejsca docelowego na południu Kolumbii.
05.02.2011  San Agustin
                W San Agustin dokonano jednego z najważniejszych odkryć archeologicznych w Ameryce Południowej. Przed ponad tysiącem lat zamieszkiwała ten region tajemnicza cywilizacja, która pozostawiła po sobie kilkaset kamiennych rzeźb oraz grobowce. Do dziś istnieje niewiele informacji o tej kulturze, najprawdopodobniej jej szczytowy okres przypada na VI-XIV w n.e  a początki na tysiąc lat wcześniej. .Jak tajemniczo żyła, tak w tajemnicy zniknęła jeszcze przed wkroczeniem Hiszpanów na kontynent. Prawdopodobnie podzieliła los wielu innych cywilizacji i została wchłonięta przez  Inków. Ten region stanowi najbardziej wysunięty na północ punkt inkaskiego imperium.                 
                Wczesnym rankiem wykupuję przewodnika,  który obwozi po oddalonych o kilkanaście kilometrów od siebie parkach archeologicznych. Przejazd daje możliwość poznania  lokalnych wiosek, pól uprawnych, przydrożnych domów. Droga wiedzie przez gąszcza trzciny cukrowej, przeplatanej z plantacjami kawy, wkoło chodzą luzem pasące się konie, widoki te dają wrażenie nieograniczonej wolności. Wykopaliska obejmują katakumby w których chowani byli wodzowie plemion, rzeźby przypominają ludzi, ich różne zawody szamana, króla, muzyka, matkę rodzącą dziecko, lekarza, czy zwykłych żołnierzy. W motywach rzeźb dominują również zwierzęta, węże, krokodyle i ptaki głównie orzeł będący symbolem odwagi, siły i podporządkowania. Po południu zwiedzam miasteczko posiadające odmienny klimat od spotkanych dotychczas. Tu życie biegnie niczym w meksykańskich filmach. W niedzielę tętni życiem, wokoło przyjeżdżają farmerzy ubrani w szerokie kapelusze  w zaprzęgniętych bryczkach. Przy głównej ulicy rozstawiona alejka pucybutów  nie narzekających na brak pracy. Wszyscy robią zakupy, w pobliżu odbywa się festyn motocyklowy gromadzący szerokie rzesze młodzieży. W niedzielne popołudnie udaję się do poleconej przez przewodnika restauracji Don Richard, ruch jak w ulu, trudno o wolne miejsce, lokalni mieszkańcy całymi rodzinami przyjeżdżają na niedzielny obiad, zamawiam tradycyjne kolumbijskie danie Bandeja Paisa kawałek wieprzowego mięsa z grilla, czerwonej grillowej kiełbasy z ryżem przykryte sadzonym jajkiem, jedzenie jest wyśmienite, wzrokiem pożeram wszystkie potrawy okolicznych stolików jednak miejsca już brakło w żołądku.
                Na peryferiach Kolumbii pojawiły się pierwsze problemy z porozumieniem się z lokalną ludnością. Gdy chodziło o bardziej szczegółowe sprawy, hiszpański okazałby się przydatny. W San Agustin doświadczyłem też pierwszych nieporozumień. Dogadana zapłata za wycieczkę konną po kolejnych parkach archeologicznych  okazała się zapłatą jedynie z przewodnika udzielającego informacji o wykopaliskach. Na szczęście wyegzekwowałem zwrot gotówki. Drugi absurd, czekając na autobus do Popayan dowiaduję się że nie przyjedzie bo niebyło chętnych, muszę jechać 28 km do pobliskiego Pitalito w celu uzyskania połączenia…
07.02.2011
                Noc  i kolejny dzień mijają w autobusie. Przy  granicy z Ekwadorem w pobliżu miejscowości Ipiales znajduje się słynne Sanktuarium w Las Lajas. Jest to miejsce objawienia Matki Boskiej na kilkudziesięciometrowej skale, gdzie powstało wbudowane sanktuarium. Pięknie położone  w  olbrzymim wąwozie, gdzie płynie potok i w bocznej ścianie tryska wodospad przyciąga grona wiernych z Kolumbii i Ekwadoru. Późnym wieczorem docieram do stolicy Quito.
8.02.2011 Quito
                Czuję wewnętrzne rozbicie, zbyt szybko  dni upłynęły i na Ekwador pozostał mi niecały tydzień muszę wybierać  albo Wyspy Galapagos,  gdzie tak krótki czas jest niewspółmierny do poniesionych kosztów albo część Ekwadoru, decyduję się na to drugie. Zwiedzam stare kolonialne miasto, Największe wrażenie robi  barokowa katedra La Compania de Jezus. Budowane nie bagatela przez 163 lata całość pokryta jest  toną złota, ściany , ołtarze błyszczą od przepychu. Widok  robi piorunujące wrażenie.
09.02.2011
                Kolejny dzień to wizyta w pobliskim Mital del Mundo  Mieście Świata gdzie przebiega równik. W pobliskim muzeum  na linii 0,00 doświadczam kilku  wyjątkowych eksperymentów. Można postawić jajko na główce od gwoździa, jedną ręką podnieść człowieka, sprawdzić jak woda w zlewie spływa bez wirowania natomiast po obu stronach równika wiruje w zależności od półkuli w prawą lub lewą stronę. Ciekawe doświadczenie pokazujące jak wielki jest potencjał kuli ziemskiej. Dalej jadę do wioski Pulalhua, która osadzona jest w kraterze wulkanu. Ludzie żyją tam niczym w wielkim gospodarstwie ekologicznym korzystając z krystalicznych zasobów wody, czy energii odnawialnej.
10.02.2011                                                                                                  
Wczesnym rankiem jadę do Latagungi gdzie w pobliskiej wiosce Sqilasili odbywa się czwartkowy targ. Już w autobusie wsiada kila osób ubranych w kolorowe jaskrawe poncha  lekko szpiczaste kapelusze z pawim piórem w ciemnych spódnicach i  granatowych grubych podkolankach, kobiety wiozą odzież i koguty na sprzedaż. Miejsce to daje możliwość poznania ludności ich wyjątkowych strojów. Następnie wraz z dwójką poznanych Włochów wynajętą taksówką jedziemy nad jezioro Quilotoa. Oryginalność jeziora polega na fakcie, iż znajduje się ono w kraterze wulkanu. Pięknie położone z zielono- lazurową wodą stanowi oazę spokoju zupełnie odizolowane od świata.
11.02.2011
Wyruszam ze zorganizowaną wycieczką na do Parku Narodowego Cotopaxi by przywitać się ze słynnym wulkanem. Droga biegnie słynną Aleją Wulkanów gdzie usytułowana jest autostrada Panamericana wiodąca z USA  przez niemalże cały kolejny kontynent. Dokoła wyrastają kilkutysięczne masywy wulkanów pokryte żywozieloną roślinnością. Wszystkich wulkanów w Ekwadorze jest 75 w tym 8 aktywnych do których zalicza się ten najsłynniejszy Cotopaxi, wybucha raz na 100 lat, ostatnio w 1904 roku więc lada moment możemy spodziewać się kolejnej erupcji. Wydobywająca się lawa  i pył stanowią idealny nawóz dla upraw, dlatego też w dolinach sadzone są najbardziej wymagające plantacje. Po kilku godzinach szlaku wiodącego przez pastwiska dziko pasących się koni docieramy na wys 4800m do obozu. Pogoda nas nie rozpieszcza, większość czasu jest mglisto i pada deszcz, takie są góry i należy je respektować.  Zdobycie szczytu w trudnych zimowych warunkach  wymaga kolejnego dnia i specjalistycznego sprzętu, nie jestem na to przygotowany i satysfakcjonują mnie zdobyte widoki. Czarne  połacie wulkanicznego żwiru przebijają  gdzieniegdzie pod warstwą śniegu, jak odmienny to krajobraz od wenezuelskich andów… Powrót na rowerach z  ze stromego szlaku dostarcza potężną dawkę adrenaliny…
12.02.2011  Otovalo miasto tkaczy
 Noc minęła tak szybko, jakby jej nie było, obudziłem się o 6 rano,  cały połamany, chyba nie było miejsca które by mnie nie bolało. Zastanawiałem się skąd te złe samopoczucie czy dopadła mnie choroba po wczorajszym przemoczeniu się, czy  ciało boli po wysiłku. Czuję się rozpalony, cały się trzęsę, muszę wziąć się w garść, wypijam na siłę śmierdzący rum kupiony w wiosce w Wenezueli, może mnie rozgrzeje. Jeszcze na domiar  złego buty doszczętnie mokre jedyne spodnie również, nakładam trzy pary skarpetek, spodnie suszę na sobie. W końcu  wypadałoby odwiedzić chyba najsłynniejszy sobotni targ w Ekwadorze. I tak miejskim autobusem jadę na północny dworzec autobusowy, skąd mam dalszy transport do Otovalo. Po półtorej godzinie jazdy docieram do celu.    Cały region słynie z produkcji tkanin i skór, a wyroby są eksportowany do coraz  to dalszych zakątków świata. Miasto pięknie się prezentuje pełno kolorowych domów, ceglanych kościołów. Jednak to targ robi największe wrażenie. Rozpościera się wśród dziesiątków prostopadłych ulic wszędzie widnieją stragany z wyrobami z bawełny, pamiątkami, torbami czy obrazami, istnieje też część spożywcza gdzie pełno jest różnorodnych owoców, przypraw, mięs i warzyw. Na stoiskach kulinarnych próbuję regionalnych potraw, zupy pełnej ziemniaków i podrobów, przyprawionej świeżą cebulą , pietruszką i pomidorami Na drugie danie serwuję pieczone na grillu jelita, które niestety nie przypadają mi do gustu. Wszelkie podroby  przygotowywane na różne sposoby są tradycyjnymi potrawami w mniejszych miastach Ekwadoru. Najbardziej zachwycają lokalne stroje ludności. Kobiety ubrane, ku memu zaskoczeniu odmienne od tych widzianych na południu Ekwadoru  w białych haftowanych bluzkach przyozdobione  dużą ilością złotych korali. Zewsząd mimo XXI wieku widać silne przywiązanie do tradycji, dla niektórych może wydać się to archaiczne dla mnie to jest piękne! 
                Po kupieniu kilku lokalnych przypraw i pamiątek ruszam na południe do miejscowości Riobamba Kupując bilet  czuję że odebrało mi głos. W autobusie czuję jak mocno narasta mi ból gardła i  gorączka, paracetamol widocznie przestał działać. Teraz wiem, że dopadła mnie choroba i to już nie przelewki .Biorę antybiotyk z podręcznej apteczki, mam nadzieję że pomoże gdyż czuję się fatalnie. W takich chwilach  nawet podróże przestają cieszyć, człowiek chciałby być we własnym mieszkaniu w gronie najbliższej rodziny…  Życiem żądzą koleje losu nigdzie nie jest sielankowo mam nadzieję, że pokonam chorobę i dalej będę realizował cel podróży.
13.02.2011
W Riobambie we środy ,piątki i niedziele odjeżdża  już tylko turystyczny pociąg kolei  transandyjskiej. Przed wieloma laty był to jedyny środek lokomocji  przez Andy skrócający podróż z 9 dni  mułami i to tylko przez połowę roku do zaledwie 2 dni. Niestety w wyniku  silnych powodzi w latach 80 –tych tory zostały uszkodzone i naprawiony został jedynie najbardziej spektakularny odcinek zwany Nosem Diabła. 
Trzynasty mimo że nie jestem przesądny nie okazuje się szczęśliwym dniem. Dowiaduję się przypadkiem, iż linia Riobamba - Aluasi jest od roku nieczynna  funkcjonuje tylko odcinek Alausi – Nos Diabła, jednak bilety, których jest ograniczony limit można nabyć na stacji kolejowej. Wstaję dygoczący się jak galareta o 5.30 czekam  jak głupi  ponad pół godziny pod bramą dworca by w końcu dowiedzieć się że w niedzielę dworzec jest nieczynny, mój przyjazd do Riobamby okazał się bezużyteczny. Rannym autobusem jadę do Aluasi  razem z dość liczną grupką podstarzałych Niemców. Trafiam  o 9.30 na  dworzec i dostępny jest bilet dopiero na 3 po południu Niemcy mają rezerwację przez internet na wcześniejszą godzinę, no tak oni wiedzą, Lonley Planet tej „drobnej” informacji nie podaje… Idę do hostelu by choć kilka godzin wygrzać się w łóżku, leżąc coś mnie tknęło czy ja czasami 14-go nie mam lotu z Papayan w Kolumbii do Bogoty? Sprawdzam a jakże! Cały czas byłem przekonany, że lot jest we wtorek więc miałbym luźne dwa dni na powrót do Kolumbii.     W tym momencie cały plan legł w gruzach, Zwracam bilet kolejowy, nie było mi dane tym razem przetestować kolej transandyjską i pokorny próbuję wrócić.  Rozpoczął się prawdziwy  wyścig z czasem. Jak pokonać 19 godzin nieprzerwanej jazdy w 24 godziny z minimum  czterema przesiadkami, najgorsze jest to że nie mam pewności czy granica  jest otwarta całą dobę czy dopiero od 8, niestety od granicy przez Kolumbię jeszcze 8 godzin jazdy a samolot mam o 15…Poprzedniego dna nałożyłem bluzkę na lewą stronę, przeszła mi wtedy myśl czy aby nic się nie odwróci? Nie wiem  czy to samospełniająca się przepowiednia, ironia losu na opozycyjny stosunek do  przesądów? Zbyt długo moja podróż była wręcz idylliczna więc czas powrócić do racjonalnej równowagi. Pytanie tylko czy zdążę na samolot…?
W pośpiech żegnam się z Ekwadorem, krajem wulkanów  gór i dolin oraz niespotykanych dotąd tradycyjnych ubiorów Ekwadorczyków. Kraj jakże odmiennym od Kolumbii czy Wenezueli  piękny na swój sposób i pełen życzliwych ludzi.