niedziela, 23 stycznia 2011

Caracas, Ciudad Bolivar, Canaima

21.01.2011
        Jestem w samolocie w trakcie drogi nasuwają się refleksje, pytana…Co mnie spotka w Ameryce Południowej? Zakładałem, że wyjazd ma dać mi możliwości głębszego poznania siebie i ludzi żyjących na innym kontynencie, nie jest łatwo wyjeżdżać gdy zostawia się rodzinę…kochającą żonę, małego ,zaczynającego dopiero mówić synka. Teraz miłość i tęsknotę mierzę w tysiącach kilometrów które nas dzielą. Ci samotni podróżnicy w tej kwestii mają znacznie łatwiejszą drogę, sam podjąłem decyzję o wyjeździe więc dywagacje są tu nie na miejsu.
Caracas… tegoż samego dnia
                Wylądowałem, natychmiast obstępuje mnie grupa naganiaczy pytających o taxi lub wymianę gotówki. W Wenezueli zostały zlikwidowane kantory i obecny jest czarnorynkowy kurs dolara, który jest średnio dwa razy większy od bankowego, jednakże jest to nielegalne i dreszcz przechodzi przez całe ciało gdy mężczyzna w mundurze chce z ze mną dokonać transakcji, podpuszczenie czy korupcja? Ryzykuję, bez tego nie ma przygody! Po długich negocjacjach dostaję 8,1 Bolivara za 1 dolara. Spotykam parę Polaków razem bierzemy lokalne taxi, jest to czarny terenowy SUV, którym za 30$ jedziemy na przystanek autobusowy Rodovaria. Kupuję bilet na ostatni kurs do Ciudad Bolivar, miasta leżącego na południu Wenezueli. Uff są to ostatnie bilety, gdyż na dwa poprzednie rejsy zostały wyprzedane. Nieciekawa wydawała się perspektywa szukania nocą noclegu w jednym z najniebezpieczniejszych miast świata. Dobrze utkwiły mi w pamięci statystyki, że ginie tu ok 500 osób miesięcznie i nie trudno tu zostać obrabowanym czy pozbawionym życia… Czekam kilka godzin i jadę nocnym kursem, w autobusie klimatyzacja schładza do 10 stopni, przydaje się ubranie termiczne, czapka, rękawiczki, mimo to po 10 godzinach jazdy czuję się niczym mrożonki z Hortexu. Na szczęście nie przydarzyła się żadna kontrola Gwardii Narodowej, które to penetrują autobusy kilkakrotnie w ciągu nocy, nierzadko okradając turystów.
22.01.2011
                Poranek w docelowym Ciudad Bolivar wita mnie gorącym dusznym powietrzem, miasto położone jest nad potężną rzeką Orinoko, zawdzięczając swą nazwę wielkiemu narodowemu bohaterowi Simonowi Bolivarowi. Zaglądam do pobliskiej agencji turystycznej i po targowaniu wykupuję tour do Salto Angel- najwyższego wodospadu na świecie. Wodospad znajduje się w Parku Narodowym Canaima i nie jest możliwe zobaczenie go bez przewodnika, Salto Angel jest częścią 700 kilometrowego pasma gór stołowych noszących magiczną nazwę tepui, to one zainspirowały Artura Conan Doyle’a twórcy powieści o Sherlocku Holmsie do napisania Zaginionego Świata, który z kolei  był fundamentem scenariusza filmu Jurassic Park.
Wyruszyłem na trzydniową wyprawę by samolotem, piechotą i łodzią dotrzeć do stóp wodospadu. Za godzinę od przyjazdu siedzę już w pięcioosobowej Cessnie i podziwiam piękne widoki Gran Sabany oraz góry Tepui, już sam lot małą awionetką jest nie lada przeżyciem…Lądujemy w Canaimie małej trzytysięcznej wiosce odciętej od świata, gdyż nie prowadzi do niej żadna asfaltowa droga. Wszelki transport jest wyłącznie lotniczy. Canaimę zamieszkują Indianie Pemon, których plemię w całej Wenezueli liczy zaledwie 26 tyś. Po obiedzie i zostawieniu bagaży w jednej z posad wyruszamy łodzią, następnie treking nad pobliskie wodospady Salto Ucaima, Golondria i Hacha, widoki przepiękne a sama możliwość przejścia pod jednym z nich zapierająca! Strugi wody spadające na moje plecy są niesamowitym relaksem, masaż wodny obmywa wszelkie zmęczenie po podróży. Następnie godzina relaksu na pobliskiej plaży z kąpielą pod wodospadem takiego spotkania z naturą nie da się niczym zastąpić… U brzegu rzeki biegają indiańskie dzieci grając w berka  a pobliskie matki piorą ubrania w przyniesionych wiadrach. Widok dla nas archaicznych czynności wzbudza we mnie prawdziwy podziw.
23.01.2011
                Następnego dnia o świcie wyruszamy łodzią pod Salto Angel, podróż trwa 8 godzin, momentami jest to prawdziwy rafting, ze względu na porę suchą kilkadziesiąt razy zmuszeni jesteśmy do przepychania łodzi przez płytkie koryto rzeki, które momentami miało zaledwie pół metra. Wtedy natura pokazała nade mną swoją wyższość! Podczas jednego z pierwszych przepychań łodzi o ostre, kamieniste dno pękły mi oba sandały, dalej zmuszony byłem stąpać po kamienistym dnie na boso, ból przekraczał granice mojej wytrzymałości, głośno wzdychałem by powstrzymywać się od wrzasków, wmawiałem sobie że jest to tylko zamierzony masaż stóp. Po wielkim wysiłku dotarliśmy na miejsce, gdzie czekał jeszcze urwisty godzinny trekking pod wodospad. Jednak widok strumienia wody spadającego prosto z nieba (979m) pozwolił zapomnieć o wszelkich niedogodnościach. Relaks i adrenalina wywołana kąpielą pod najwyższym wodospadem świata sprawiły że czułem się kimś niezwykłym…
                Noc spędziłem śpiąc w dżungli, hamak po raz kolejny zastąpił najbardziej wygodne łóżko i tylko pieczony na ogniu kurczak dając sytość uspokoił mnie by zasnąć po tak emocjonującym dniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz