czwartek, 24 lutego 2011

Popayan, Santa Marta, Wenezuela

14.02.2011
 Noc i dzień upłynęły w morderczej gonitwie z czasem, pięciokrotnie zmieniałem autobus. Jak przypuszczałem granica ekwadorsko- kolumbijska otwarta jest od 6 rano, już pół godziny przed czasem czekam zniecierpliwiony na pieczątki w paszporcie. Wracam do Ipiales w trakcie drogi mijam  kolejne bilbordy z listą najbardziej poszukiwanych szefów mafii kokainowej, z wielomilionową nagrodą za jakiekolwiek informacje na ich temat, na tablicach widnieją przekreślone wizerunki schwytanych bossów. Listy gończe widnieją w wielu miejscach, na każdym lotnisku w Kolumbii, dają informację jak rząd walczy ze zorganizowaną przestępczością. Odczuwa się to również na ulicach, gdzie pełno jest policji tej praworządnej , nieskorumpowanej jak w Wenezueli. W San Agustin i na lotnisku w Bogocie maiłem możliwość rozmowy z funkcjonariuszami policji i zrobili na mnie duże wrażenie, otwartych wykształconych ludzi. W Ipiales o 7 rano mam autobus do Papayan, który jak podaje sprzedawca biletów ma jechać 7 godzin,  więc powinienem na godzinę przed czasem dotrzeć na lotnisko, pojawia się powściągliwy uśmiech na mej twarzy. Jeszcze nie wiedziałem jak nerwowa, pełna irytacji podróż mnie czeka… Po  ponad dwóch godzinach jazdy docieramy do Pasto gdzie autobus robi postój na pół godziny, wtedy dowiaduję się że przed nami jeszcze 6 godzin jazdy więc na pewno nie zdążę, wyskakuję z autobusu szukam innego, szybszego lub wieloosobowe taxi, niestety mają komplet. Jadę mniejszym autobusem który ma jechać  5 godzin, podróż upływa wolno, siedzę jak na szpilkach, otwarte okna przy mojej gorączce to jak gwóźdź do trumny, nagle w połowie drogi wszyscy wysiadają idąc do przydrożnej restauracji na obiad, mało nie wyjdę z siebie…Wszyscy ze spokojem delektują się dwudaniowym obiadem. Poddaję się, nie mam wpływu na resztę ludzi powoli godzę się, że nie zdążę na lot.                                                                                                                               Dotarłem na 15.30 w górze widząc startujący samolot. Zdążyłbym gdyby kierowcy nie zechciało się zrobić przerwy na obiad! Mam dość mentalności ludzi z Ameryki Południowej , którym nigdy nigdzie się nie spieszy, którzy nie wiedzą co to punktualność , za cel mają aby sprzedać bilet, obligatoryjnie zaniżając czas podróży! Na lotnisku kolejna skrajność, wściekły podchodzę do okienka obsługi , tu niespodzianka zmieniają mi termin lotu bez żadnych problemów na następny dzień( co w Europie jest nie do pomyślenia).Biorę głęboki oddech ,spotyka mnie trochę szczęścia w nieszczęściu, mam czas by kilka godzin poleżeć w łóżku, i zwiedzić najbardziej zachowane i najpiękniejsze kolonialne miasto w Kolumbii.
15.02.2011
                Papayan przyciąga swoją gościnnością, spokojem i czystością. Na przestrzeni  XX w kiedy wiele kolumbijskich  miast wkraczało na drogę modernizacji i industrializacji, Popayan zdołało zachować swój kolonialny charakter. Przeżyło też trudne chwile gdy w 1983r nawiedziło je trzęsienie ziemi. Prace renowacyjne trwały żmudne 10 lat jednak efekty  zaskoczyły nawet ich twórców. Miasto tworzy dziesiątki prostopadłych ulic o dwóch nazwach Carrera i Calle zmieniają się tylko liczby od 1 do 24.Wszędzie widnieją białe, parterowe budynki z zielonymi okiennicami i dachami z ceglanej dachówki. Jak każde miasto Papayan również,  posiada centralny Park Caldas pełen zieleni, gołębi, pucybutów, największe wrażenie robi fotograf posiadający muzealny już sprzęt z lat chyba 40-tych (duże metalowe pudło), w parku postawił pluszowego konika i zachęca przechodniów do fotografii. Klimat niczym z filmów z Charlie Cheplinem. W dzisiejszych czasach coraz trudniej znaleźć miejsce gdzie czas jakby się zatrzymał, często szukamy skansenów by choć na pewien czas znaleźć się niedzisiejszym świecie ,  Popayan jest jednym z nich…
16.02.2011
                Dotarłem do wybrzeża Morza Karaibskiego z Santa Marty jadę do małej  rybackiej wioski Taganga. Wszystkie hotele pękają w szwach, znajduję jednak drogi  lecz pięknie położony  zaledwie 5 metrów od morza. Widok  i na zatokę i szum fal rekompensuje dotychczasowe trudy podróży. W wiosce pełno jest rybackich łodzi, restauracje do późnych godzin nocnych tętnią karaibskim życiem, mimo to jest cicho, spokojnie z dala od gwaru samochodów, to idealne miejsce na odpoczynek.
17.02.2011
                Czas wracać do Wenezueli, do Caracas skąd mam powrotny samolot. Powoli  moja podróż  dobiega końca. Jadę do miejscowości Mocoa gdzie po noclegu rano wynajętą wieloosobową taxi przekraczam granicę do najbliższego dużego miasta w Wenezueli Maracaibo .Podróż kilkudziesięcioletnim chevroletem znanym z filmów” Grace” trwa ponad 4 godziny, wiodąc drogą przypominającą krajobraz po bombardowaniu.Kilkakrotnie asfalt kończy się i widnieje dwumetrowy dół wielkości autobusu objazd jest polną wyboistą drogą, podróż nocą na tym odcinku jest po prostu niemożliwa. Na odcinku 50km  dziewięciokrotnie legitymowało nas wojsko, dokoła pełno śmieci, które wyrzucane są z jadących samochodów przez okno. Jadąca ze mną wenezuelska rodzina kilkakrotnie coś wyrzucała jakby to była normalna sprawa. Z Maracaibo jadę nocnym autobusem do Caracas,14 godzinna podróż dostarcza kolejnych dość „ odmiennych” wrażeń…Pięciokrotnie wszystkich pasażerów piętrowego autobusu legitymuje wojsko, w tym dwa razy karząc wszystkim wysiadać, odbierać z luku bagażowego  torby i ustawiać się w kolejce do indywidualnych przeszukań…Precedens trwał około godziny a widok zaspanych o północy matek z kilkumiesięcznymi dziećmi na ręce, trzymającymi w drugiej torbę, stojących w kolejce do przeszukań wołał o pomstę do nieba. W równie wielką irytację wprawia widok kilkudziesięciu żołnierzy, urzędników bawiących się telefonami komórkowymi w trakcie służby rzecz jasna. Bardziej zasłużyliby się dla kraju sprzątając wszechobecne śmieci.  Nie wiem za co 60 % społeczeństwa wenezuelskiego popiera Hugo Chaveza, czyżby lubili takie komedie, taka jest polityka w Wenezueli! Nad ranem kolejnego dnia dojeżdżam do Caracas, z okna zwiedzam miasto, które w centrum robi dobre wrażenie. Pełno zadbanych ulic, piętrzących się wieżowców. Caracas leży w dolinie a na jej wzgórzach, na obrzeżach rozciągają się olbrzymie połacie faveli(małych domów, budowanych przez biedotę), jest ich niezliczona ilość, chyba najwięcej w całej Ameryce Południowej. Teraz rozumiem dlaczego jest to tak niebezpieczne miasto, każdy z nich szuka ”źródła dochodu” … Na Lotnisku kolejny absurd , kolejne przeszukanie mimo standardowych restrykcji.  Gdy bagaż jest już nadany w samolocie wojsko wybiera kilkanaście bagaży do przeszukania, jednym z nich był mój zafoliowany dla bezpieczeństwa plecak. Kręcąc głową na znak dezaprobaty cieszę się, że wracam do Europy, Polski, cywilizacji…
Wypadałoby podsumować podróż…Zobaczyłem pokaźny kawałek Ameryki Południowej .        Ekwador zapamiętam jako kraj pełen wulkanów i tradycji. Nie wiem gdzie jeszcze na świecie tak pięknie ludzie starzy i młodzi wtapiają w XXI wiek tradycyjne ubiory, podkreślając tym swoją odrębność, lokalną przynależność i prawdziwy patriotyzm.                                                                                              Kolumbia to kraj pięknych, urodziwych ludzi. W chwili obecnej reprezentuje chyba najwyższy poziom socjalno-ekonomiczny, ulice są czyste, rząd robi wszystko by obywatele i przyjezdni czuli się bezpiecznie i to się czuje! Pomysły że to kraj pełen przestępczości to już stereotypy, ona istnieje jednak nie jest odczuwalna dla szarego obywatela lub turysty. Kraj ten ze względu na ludzi, poziom życia i czystość zyskał moją największą sympatię.                                                                                                              Wenezuela to piękny kraj posiadający chyba najpiękniejsze krajobrazy na kontynencie, jednak polityka , socjalistyczny ustrój, wpływa na mentalność ludzi a przecież to ludzie tworzą kraj, wszechobecne, bezsensowne wojsko, śmieci, powodują, że mam niedosyt, polityka  uwstecznia ten kraj a mogłaby to być kraina mlekiem i miodem płynąca.
                 Z największym sentymentem będę wspominał wyprawę w Andy, to tam naprawdę poznałem siebie, pokonywałem słabości ,był to czas refleksji i wniosków. Spotkałem wielu życzliwych i oryginalnych ludzi. W pamięci pozostanie mi  radosny Brazylijczyk który na 50-te urodziny zafundował sobie samotna podróż autem po Ameryce Południowej, mało tego jego żona i syn podróżują również ale oddzielnie, widocznie nie tylko ja czasami potrzebuję samotności. Ten radosny człowiek stanowił kontrast do „wiecznie narzekających smutasów” z Polski. Przeżyłem kilka przygód i trudności jak naprawdę ciężka choroba, ale to dobrze bo teraz naprawdę znam realia prawdziwej samotnej podróży.                                                                                                                                                                          Zwiedzone kraje obrazują mentalność zamieszkujących ich ludzi, którym się nigdzie nie spieszy,”maniana” to ulubione słowo znaczące szeroko pojęte rano , jutro, w bliżej nieokreślonej przyszłośći .Ludzie z południa nie wiedząco to punktualność, kult pracy jest równorzędny z odpoczynkiem a potrzeba życia w czystym ,pozbawionym śmieci, podwórku, mieście ,kraju nie jest istotna w ich życiu. Dla mnie są to negatywne wnioski z podróży ale co jest bardzo ważne poznając inne kraje można docenić kraj w którym my mieszkamy. Często narzekamy że tak wiele brakuje nam do Europy Zachodniej, że rządy są nieskuteczne, tak to prawda zawsze mogło by być lepiej, taką mamy historię ale czasy wojsk na ulicach mamy dawno za sobą . Nasz poziom życia, rządów, kultury, mentalności, czy nawet  kuchnia, jest dla Ameryki Południowej snem i  jeszcze wiele czasu upłynie by mogli choć trochę nam dorównać. 
                Dziękuję Redakcji Słowa Podlasia za promocję, dzięki której mogłem się podzielić z tak dużą rzeszą czytelników.
                Drodzy  czytelnicy mam nadzieję, że z przyjemnością śledziliście moją podróż i była ona zachętą do odkrywania nowych  ludzi i miejsc. Pamiętajcie o jednym aby poznawać świat to tak naprawdę trzeba mocno chcieć reszta krok po kroku wyklaruje się sama…Wiele osób twierdziło, że jestem odważny, podróżowanie w rejony gdzie panuje pokój nie wymaga odwagi , jedynie chęci! Mam nadzieję, że choć dla kilku z was przetarłem szlaki i może spotkamy się podczas kolejnej podróży…

1 komentarz:

  1. chyba nie o to chodzi zeby 'oni' nas dogonili czy tez nam dorownali ;-)
    kazdy jest inny, a patrzenie z perspektywy kolonizatorow to juz czas przeszly.. przynajmniej tak powinno byc..
    zycie 'tam' jak sie je pozna to wydaje sie byc czasem lepsze niz w 'cywilizowanej' europie..
    Popayan a nie Papayan (przynamniej w tekscie, tyt ok); i jest kilka ladniejszych miast i miejsc w Kolumbii ;-)
    jak by w przyszlosci byl potrzebny przewodnik bardziej szczegolowy niz lonelyPlanet czy cos w ten desen to zapraszem ;-) bo to naprawde piekni ludzie i piekny kraj

    OdpowiedzUsuń